czwartek, 26 lipca 2012

Vest again .

                    

Po prawie dwutygodniowym pobycie na łonie natury (a ściślej w namiocie), człowiek jest tak zmęczony, że na samą myśl o robieniu zdjęć przy temperaturze panującej dziś na świecie (32 stopnie) robimy mu się słabo i zaczynają trząść dreszcze. 
Człowiek taki siada więc do komputera i gorączkowo szuka zdjęć, których jeszcze na blogu nie wykorzystał.
Taki zapas bardzo się przydaje.
Człowiek z zadowoleniem odnotowuje, że zdjęcia się znalazły, ale chwilę potem widzi kamizelkę z poprzedniego posta.
Tak się złożyło, że miałam ją na sobie dwa razy w życiu. TE dwa razy.
Trudno.
Wrzucam zdjęcia i indiańską zdobyczą staram się nie przejmować.
Popatrzmy raczej na torbę prosto z Jerozolimy.
Hafty,  kolory... no, niczego sobie.
A sukienka kupiona  zupełnie przypadkowo i bez przekonania, w nieco zimniejszych chwilach święci triumfy najbardziej uniwersalnego ciuszka w szafie.
Uwaga skutecznie odwrócona?




piątek, 13 lipca 2012

Children...? Why not?

Szybko i indiańsko ...
Ulubione legginsy przywiezione z wyprawy w góry, połączone z nieśmiertelnymi trampkami i koszulką "do wszystkiego" to recepta na pracowity, lipcowy (ZIMNY) dzień :)









                                 

czwartek, 12 lipca 2012

W zbożu.

Dziś Maria buszowała w zbożu, ubrana w zwiewną koszulę i zielone szorty.
Krótkie spodnie zaczęłam nosić dopiero w tym roku, zawsze bałam się, że będę wyglądać w nich jak wieloryb.
A tu zaskoczenie : taki rodzaj spodenek ... wyszczupla!
Zakupiłam już ich, podczas wakacji, całą masę :)
Nie zważam więc na czerwone ślady po rowerowym wędrowaniu i z zadowoleniem hasam po świecie.



Maria próbuje się ubrać oraz bałagan w szafie :)

wtorek, 10 lipca 2012

Bicycle tour.

Ładny rowerek to rzecz ważna. Bardzo cierpiałam jeżdżąc na pstrokatym pojeździe bez duszy (ale za to z nieustannie psującymi się przerzutkami) i z wielką radością przywłaszczyłam sobie czerwone cudo mojej mamy.
Niedługo sobie na nim pojeździłam. Następnego dnia, 8 km od domu, dętka pękła (tssss) i Maria wracała do domu przez dwie godziny. Teraz mam poparzone nogi (słońce zaczęło świecić OCZYWIŚCIE w chwili nmojego wyruszenia) i awersję (chwilową) do jazdy.
Ubrana jestem wycieczkowo: bluzka, spodenki i espadryle. Wygodnie i miło.
Stylu dodają (hmm, hmm) czerwone końcówki.
Tamataram: mam czerwone, mam, mam!
I jeszcze kocie okulary, czyli coś obowiązkowego.
Te są w kwiatki:
I na zakończenie :


niedziela, 1 lipca 2012

Black and White

Jakiś czas temu (pamiętam, że było wtedy zimno :) miałam okazję (bardzo miła to była okazja) wziąć udział w sesji zdjęciowej na potrzeby pracy zaliczeniowej Viki. Biało - czarne kolorory, stara kamienica i robiący nam zdjęcia przechodnie - czego chcieć więcej.
Ahh, zostałyśmy jeszcze skrzyczane przez namolną staruszkę.
Możemy sobie powmawiać, że cierpimy w imię sztuki :)






   vocalist : Jack BLACK
  vocalist : Jack WHITE